Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/333

Ta strona została przepisana.

jej to właśnie rozpala tamtą namiętność, co ją zabija.
Czuła że ją roznieca własnem tchnieniem i to ją dręczyło niesłychanie.
— Wnet po ukończeniu, wstawiamy robotę znów do pieca, dla wytrawienia — odpowiadał na zapytanie Stelia jeden z majstrów — wystawiona na działanie powietrze rozprysnęłaby się odrazu na tysiąc cząstek.
Istotnie widać było przez otwór, obszerną jak komnata niszę, przedłużenie pieca, napełnioną szklanemi krużami pozostającemi jeszcze pod działaniem ognia.
— Stoją tam już od dziesięciu godzin — objaśniał majster wskazując śliczną grupę.
Potem już lekkie, przezroczyste twory opuszczały na zawsze swą ognistą kolebkę, odrywały się od płonącego ojczystego łona, chłodły, zostawały zimnemi, pełnemi blasku klejnotami, rozpoczynały nowe życie w świecie szerokim, dalekim... wchodziły w służbę magnatów i miłośników sztuki, narażone na niebezpieczeństw krocie, powolne zmianom światła, udzielając na przemian gościnności wonnym, ściętym kwiatom lub Upajającym napojom...
— „Xela la nostra gran Foscarina“[1] — spytał zcicha Stelia człowiek o zaczerwienionych powiekach który poznał aktorkę w chwili, gdy czując brak oddechu w piersiach, podnosiła woalkę.

Zdjęty naiwnem wzruszeniem majster, postąpił ku niej kłaniając się nisko.

  1. Dyalekt wenecki: „Jest-że to nasza wielka Foskaryna?“