Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/336

Ta strona została przepisana.

wym sobie wdziękiem, ruchem I smętnym uśmiechem dziękowała małemu człowieczkowi za jego dar królewski.
— Która z tych kruż Seguso? — pytał wesoło Effrena.
Człowieczek podrapał się zmieszany nieco w głowę, zrozumiał że ma do czynienia ze znawcą.
— Niech zgadnę — żartował Stelio zbliżając się do napełnionej krużami niszy, będącej tylko przedłużeniem piecowiska. — Oto ta, zapewne...
Obecnością swą śród szklarzy wzniecał wesołość niezwykłą „ii lieto ardore del gioco,“ za którą sam się ustawicznie ubiegał w życiu.
Prości ci, zapracowani ludzie, ożywili się, roznamiętniali, jak gdyby szło o zakład gruby, o hazard.
Ciekawi byli porównać spryt majstra ze sprytem wytrawnego znawcy i ten nieznany im przed chwilą młodzieniec, co się umiał tak szybko nagiąć do nich, zespolić z niemi, przestał być im obcym.
— A jeśli ta to właśnie...
Foskaryna czuła się wciągnioną w żart wesoły, zobowiązaną niby do wzięcia w nim udziału.
Opadła ją nagle gorycz wobec tego rozweselenia jej młodego przyjaciela.
I tu też, bez wysiłku, mimowoli zaprawiał, ozdabiał wesołością chwile ulotne, udzielał coś z własnej żywotności otaczającym go ludziom, pociągał myśli ich i wyobraźnię w sfery wyższe, rozbudzał w zapracowanych poczucie godności i szlachectwa sztuki.
Na chwilę doskonała harmonia linii, była jedynym przedmiotem ich uwagi a pod bacznem ich okiem ożywiciel ducha pochylał się nad kruż