Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/339

Ta strona została przepisana.

— Pobije się — mówił Stelio.
Foskaryna chciała sama nieść dar otrzymany, nie zawijając w papier, jak się niesie kwiat wonny.
— Zdejmę rękawiczkę.
Postawiła krużę na brzegu ocembrowania studni znajdującej się w obrębie huty.
Mchem porosłe belki, wytarty front bazyliki, z jej bizantyńskiemi szczątkami, czerwone cegły dzwonnicy, złocistość słomy sterczącej w stertach, za ogrodzeniem, brunatne gałęzie wysokich oleandrów, twarze kobiet, siedzących na progach domów i niżących, na długie nitki, różnobarwnie szklane paciorki, trawa tu nisko, a tam wysoko mknące obłoki, wszystko odbijało się w przepięknej kruży.
Wszystkie barwy ją przenikały, zlewały się w niej, i życie samo przelewało się w jej wąskim obrębie tak jak się w źrenicy żywej odzwierciadla świat cały.
— Wyobraź sobie ile pracy i doświadczenia trzeba było na wytworzenie rzeczy tak pięknej! — mówił podziwem zdjęty Stelio. — Niezliczonych Segusów pokolenia składały się przez wieki, przez długie, tchnieniem, swem, przedziwnie zręcznem i czułem dotknięciem, na wytworzenie tego tworu w ręku majstra szklarza, nieświadomego zasobów któremi rozporządza. W chwili dokonania dzieła wreszcie, sprzyjały mu równomiernie: bogactwo materyi, stopień ściśle do potrzeby przystosowanego ciepła, powietrze odpowiednie. Wszystko się składało na wytworzenie arcydzieła!