Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/340

Ta strona została przepisana.

Foskaryna ujęła delikatnie obnażonomi palcami podtrzymującą kielich, delikatną łodygę.
— Jeśliby się stłukła — mówił Stelio — trzebaby jej było wznieść mauzoleum jak to, które wzniósł Neron cieniom swej rozbitej czary. Ah! Przywiązanie do rzeczy! Już inny despota, Xerxes, wyprzedził cię, przyjaciółko moja, opasując drogocennemi naramiennikami ukochane przez się drzewo.
Foskaryna zachowywała na przysłoniętych brzegiem woalki ustach uśmiech swój nikły, zastygły niby.
Stelio znał uśmiechu tego znaczenie, pamiętał co przecierpiał, wzdłuż brzegów Brenty, jadąc przez pokrytą krociami posągów kampanię.
— Ogrody! Ogrody! wszędzie, gdzie okiem rzucić ogrody! Niegdyś były najpiękniejsze pod słońcem! Andrea Calmo zwał je rajem ziemskim a kwitły tu bujnie: poezya, muzyka i miłość! Może który z tych starych oleandrów pamięta jeszcze rozmowy greckie Aldo Manuce z Navagero, lub westchnienia Madonny Gasparina słano w ślad za hrabią Collalto...
Przechodzili ścieżką pomiędzy ogrodami samotnemi.
Na szczycie opasujących je murów, ze szpar pomiędzy pokruszonemi, czerwonemi cegłami, sterczały dziwaczne, palczaste, długie, drżące trawy; brunatnych oleandrów szczyty złociły się w zachodzącem słońcu; w powietrzu unosiły się złote, do awenturyn podobne pyłki.
— Słodki i straszliwy zarazem był los Gaspary Stampa. Czy znane ci jej „Rymy?“ Tak. Przypominam sobie żem je widział na twem biurku. Lód zmieszany z ogniem! Chwilami, po przez