zimne petrarchizmy kardynała Bembo, wybucha krzyk szczerego uczucia. Są tam strofy pyszne:
„Vivere ardendo e non sentire il male“[1]
— A czy pamiętasz Stelio — przerwała mu Foskaryna, z tym przykutym do ust swych uśmiechem co jej nadawał pozór lunatyczki — czy przypominasz sobie sonet rozpoczynający się od słów:
„Signore, io so, che in me non son-più viva,
„E veggo omai ch’ancor in voi son morta...“[2]
— Nie przypominam sobie Foska.
— A czy pamiętasz swe własne pomysły o umarłem Lecie? Spoczywało w żałobnej barce, W złotogłów, jak dogaressa, owinięte. Pogrzebowy orszak przeprowadzał je na Murano, kędy mistrz hutnik miał zawrzeć je w szklannej, opalowej trumnie, by zanurzone w głębi laguny widzieć mogło przepływające, owijające je długiem włosiem porosty wodne... Przypominasz sobie?
— Pamiętam. Było to w wieczór wrześniowy...
— W ostatni wrześniowy wieczór, w wieczór „Allegoryi.“ Blask wielki na wodzie... Byłeś jak upojony: mówiłeś, mówiłeś bez końca. Ileś powiedział rzeczy! Przybyłeś do Wenecyi ze swej pustelni i przepełniona twa dusza potrze-