Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/344

Ta strona została przepisana.

piała nad poniewierką i umiała, kołysząc mnie na swem sercu, ukoić lęk którym drżałam, płacząc wraz ze mną, pocieszając mnie... Błogosławioną niech będzie, błogosławioną matka moja miła...
Głos aktorki złamał się.
W głębi serca i pamięci patrzyła w duże, litościwe, spokojne i jak morze głębokie oczy swej matki.
„Powiedz, powiedz mi, co mam począć, radź mi, wspieraj mnie!“
Czuła do koła swej szyi ciepłych ramion matczynych objęcie i cofając się o lata, o lat dziesiątki, czuła zdejmujący ją żal srogi lecz już bez goryczy, wspomnienia przeżytych walk i cierpień oblewały ją ciepłym strumieniem, podtrzymywały, sił dodawały.
Na jakichbo że kowadłach nie kuto jej żelaznej woli.
W jakichbo wodach jej nie hartowano!
Życie jej ciężkie było, zwycięstwo okupione drogo: ceną wytrwałej pracy, walką przeciw wrogom i brutalnym potęgom.
Bywała świadkiem nędz najpotworniejszych, chodziła śród najbardziej ponurych ruin: zmierzyła do dna heroizmu wysiłki, litość łzawą, wstręty, gorycze, śmierci widmo...
— Wiem Stelio co to jest głód, czem wieczór gdy zapada nad bezdomną głową — mówiła cicho, łagodnie, zatrzymując się i opierając o mur przy drodze.
I podnosząc woalkę na czoło, patrzała nie przysłoniętemi źrenicami w oczy kochanka.
Pobladł pod tem spojrzeniem wzruszony i zdziwiony niespodzianemi słowy.