Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/345

Ta strona została przepisana.

Zmieszany był, zbity z tropu, jak we śnie dziwacznym niezdolny związać to co widział z tem co słyszał, tę nędzę z tą kobiecą postacią tak wytworną, uśmiechającą się doń, trzymającą wykwintną, cenną krużę, w obnażonem ręku.
A jednak nie myliły go zmysły.
Słyszał to co mówiła i stała przed nim, w sobolowym płaszczu, z łagodnem spojrzeniem pięknych oczu, wydłużających się pod długą rzęsą, wiecznie zamglonych łzą wiecznie do nich napływającą i zatrzymywaną wytrwale.
Stała przed nim, o mur oparta, na wąskiej, pustej ścieżce.
— I ileż innych znam rzeczy...
Słowa te zdawały się przynosić jej ulgę...
Pokora wyznań wzmacniam ją bardziej niżby mógł wzmocnić czyn dumy i wzgardy.
Nigdy poczucie osiągniętej potęgi i sławy nie wzbijało ją w dumę wobec ubóstwianego kochanka. lecz teraz, wspomnienie przebytych mąk cichych a okrótnych, ubóstwa, nędzy, głodu, wytwarzało w jej duszy poczucie nabytej istotnej wyższości nad tym, którego uważała dotąd za niedoścignionego.
Tak jak na brzegu Brenty jego słowa zdały się jej po raz pierwszy czcze i puste, tak teraz, po raz pierwszy, czuła się w swem doświadczeniu gorzkiem życia i nędz jego, silniejszą od tego młodzieńca, któremu się wszystko uśmiechało od kolebki, co zaznał jeno pożądań udręczenia i ambicyi niepokoje.
Wyobraziła go sobie w zapasach o chleb powszedni, obarczonego pracą niewolniczą, pognębionego trudnościami wielu.