Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/349

Ta strona została przepisana.

słowy których sama znała słodką tajemnicę. Odpowiadałam jej „poczekaj! potem;“ tylko mogłam pić, spragniona świeżej wody. Czasem, gdy byłam bardziej zmęczoną, wyczerpaną, drżącą, zaledwie na sam uśmiech zdobyć się mogłam a ona, droga! błogosławiona matka moja! całą głębią swego serca zrozumieć jednak tego uśmiechu nie umiała... Niezapomniane, niezrównane chwile! gdy dusza, wyrywając się z więzów cielesnych, błąka się po krawędziach życia!... Czem Stelio! musiało być twe pacholęctwo, któż kiedy zgadnąć i wyrazić potrafi! Wszyscy znamy sen ciężki co obala po znużeniu wielkiem lub upojeniu, nieprzemożony, nagły jak uderzenie buławy, unicestwia. Lecz często, śród czuwania potęga snów zdejmuje nas z tąż samą gwałtownością, pokonywa i oprzeć się jej i zmódz nie może najsilniejsza wola i zdaje się jak gdyby się rozprzęgły pasma naszej egzystencyi i z tych samych nici, nadzieja tkała nam wzory nowe, jaśniejsze, bogatsze... Ah! wracają mi w pamięci niektóre słowa któreś wyrzekł mówiąc o Wenecyi onego wieczoru, gdyś ją nam opisywał przedziwną i przepiękną, rozkładającą umiejętną dłonią światła i cienie, w ustawicznej pogoni za pięknem. Sam bo Stelio! umiesz wyrazić to, co się nie da opowiedzieć... Tam, na ławie, przed ciężkim drewnianym stołem, w austeryi Vampa, w Dolo, dokąd los chciał bym wróciła raz jeszcze, onegdaj, z tobą, śniły mi się najdziwniejsze sny jakie się komubądź przyśnić mogą. Niezapomniane widziałam tam rzeczy: obrazy zrodzone z budzącej się mej wyobraźni i instynktów przysłaniały otaczającą mnie rzeczywistość. Tam, pod oczami memi zaczerwionemi od dymnych lamp naf-