Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/352

Ta strona została przepisana.

obnażonej jej ręki żyłki błękitne, tak wyraźne jak gdyby skóra przezroczystą była; przypatrywał się delikatnym, różowym paznogciom, w końcu długich palców i myślał o krwi krążocej w substancyi ujętej przez przyrodę tak szlachetnym konturem a bogatej jak światy całe.
Jedyną świątynią w wszechświecie zdawało mu się ciało człowieka.
Opanowywała go chęć nieprzeparta zatrzymania idącej obok siebie kobiety, spojrzenia w samą głąb jej oczu, objęcia i zgłębienia niezliczonych jej przemian i tajemnic; zadania jej pytań bez końca... A dziwne mu się przez myśl przesuwały!
„Ileś, w zaraniu swej młodości — pytać ją pragnął — przebiegła bitych dróg i gościńców na wędrownym wozie, leżąc na kupie nędznych dekoracyj lub suchych liści podściale? Czy pamiętasz ciągnących za tobą histrionów korowody, wzdłuż winnic złotych, o słońca zachodach? Niejeden zapewne wieśniak podawał ci pełne soczystych winogron kosze? Jakże podobnym być musiał do satyra ten co cię pierwszy posiadł a w przerażeniu swem i zmieszaniu czyś słyszała wyjące w polu wichry co porwały, w niwecz, na zawsze rozwiały tę cząstkę twej istoty, której na próżnoś odtąd szukała, straconą, zmarniałą na zawsze! Ileż łez połknęłaś do dnia w którym cię po raz pierwszy ujrzałem w Antygony roli? Tylko we łzach skąpany, zatopiony we łzach głos, tak czystym i przejmującym być może! Ileś narodów podbiła, ujarzmiła? Policz je jak wódz liczy zwycięskie bitwy i zdobyte królestwa. Różnorodne ludy rozpoznawać dziś musisz po właściwym każdemu zapachu tak jak strzelec poznaje