bo daleko było, wysoko a jednak zdawało mi się że najcichsze me słowa odbijają się o jego sklepienie, rozbiegają jak gromy i że głęboki błękit zalewa mnie całą. Wzrok mój biegł co chwila ku wysokim trawom rosnącym na murze, dokoła areny i zdawało mi się, że trawy te potakują słowom mym i ruchom, a widząc chwiejące się pod pierwszym podmuchem wiatru, nadbiegłym z wzgórz zamiejskich, czułam wzrastający zapał i wzmagający się oddech w mych piersiach. Łatwo mi było mówić o słowiku i skowronku! Tysiąc je razy słyszałam w polu; znałam na pamięć wszystkie ich melodye, leśne i łączne, podniebne także, wszystkie, żywe, wiosenne, w uszach mi dźwięczały. Każde ze słów, zanim je wymówiłam przebiegało mi przez krew całą zapalając się serdecznem ciepłem. Każdym nerwem uczestniczyłam w harmonii wymawianych dźwięków. Ogień to święty, stan łaski i ekstazy! Odtąd za każdym razem gdy mi się udaje doścignąć szczytu sztuki, doświadczam coś podobnego. Julią byłam. „Dzień to! dzień!“ — wołało we mnie przerażenie. Wiatr mi muskał włosy i czoło. Słyszałam ciszę w którą wpadał mój lament. Zdawało się jak gdyby się widzowie zaprzepaścili, znikli gdzieś za stopniami amfiteatru, na który zapadł mrok głęboki i tylko tam, u góry, paliły się jeszcze blaski jakieś. Wyrażałam trwogę jaką mnie dzienne przerażało światło, lecz czułam „nocy maskę“ na mej twarzy. Romeo był przy mnie, nie żyliśmy już, nie, weszliśmy w państwo cieni. Przypominasz sobie? „Teraz gdy tu jesteś, zdajesz mi się jak umarły, w grobowca głębi. Albo mnie oczy moje mylą alboś bardzo blady.“ Mówiąc to czułam chłód grobu
Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/358
Ta strona została przepisana.