Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/363

Ta strona została przepisana.

Czyż jednak miłość i wola cudu dokazać nie zdołają?
Wszystkie wrodzone i nabyte, rasą i pierwotnem wychowaniem rozwinięte zabobony przysłoniły jej naraz przenikliwość jasną, schlebiając rodzącej się nadziei.
„Czyż bo choć raz kochałam dotąd? Czyż przez długich lat szeregi nie żyłam samem przeczuciem, wyczekiwaniem tej jednej, jedynej miłości, co musi zostać zbawieniem mem lub potępieniem? Czy był śród tych wszystkich co dolewali goryczy do mego gorzkiego kielicha, czy był chociażby jeden w którym chciałam widzieć ojca mego dziecięcia?... I nie jest-że słusznem by życie moje początek dało nowemu życiu teraz gdym się cała, calusieńka oddała panu memu i kochankowi? Czyż mu nie dochowałam nietykalnem pierwszego bicia zbudzonego serca Julii i czyż cokolwiek istniało, istnieć mogło pomiędzy owym majowym wieczorem w Weronie a dzisiejszym, jesiennym?“
Pragnienia jej i złudzenia przysłoniły jej świat cały.
Wspomnienie matki budziło w jej sercu macierzyńskie, długo zgłuszone a kobiecie wrodzone instynkty.
Widziała jasne, duże, smutku i miłości pełne matczyne oczy i modliła się w duszy:
„Pozwól! o pozwól abym i ja być mogła dla krwi z krwi mojej i ciała z ciała mego tem, czem, o matko moja! ty byłaś dla mnie. Pociesz mnie, wspomóż. Ty coś mnie kochała.“
Przypomniała się jej cała bezdenna samotność jej ubiegłego życia.
W przyszłości cóż jej pozostawało?