Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/364

Ta strona została przepisana.

Zbawienie przez macierzyństwo lub śmierć blada... i mówiła sobie, że niema ofiary, którąby zbawienia nie okupiła.
Każda słodką jej będzie i lekką.
Zdjęła ją gorączka ofiarności.
Zdawało się, że jak w wywołanem dopiero co wspomnieniu pierwszej swej młodości tak i teraz niosły ją, popychały naprzód rozwijające się jakieś skrzydła.
Szła tak, biegła naprzeciw Donatelli Arvale, której postać rysowała się na płonącym zachodnim horyzoncie, w obramowaniu ciasnej uliczki, na tle wód śpiących.
I znów, natarczywie, nieprzeparcie powtarzała w duchu zadane niespodzianie Effrenie pytanie:
— Często-li myślisz Stelio! o Donatelli Aryale?
Krótka ulica wiodła do fondamenta degli Angeli, do kanału zawalonego rybackiemi łodźmi, po za którym widać było świetlaną, równą lagunę.
— Co za światłość — rzekła Foskaryna — taka jak w ów wieczór, gdyś wołał jeszcze na mnie; „Perdita!“
Potrącała o nutę potrąconą już w pozostałym bez następstw preludyum.
— Wieczór ostatniego dnia wrześniowego — dodała — czy przypominasz sobie?
W sercu jej łzy wzbierały, wzbierały w głosie.
Zdawało się, że jej sił nie stanie, że ją znów, jak już tyle razy! zmogą zbuntowane przeciw woli instynkty i uczucia.
Chciała jednak, całą siłą swej woli chciała