Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/365

Ta strona została przepisana.

wymówić spokojnie imię co w ciszy te] rozledz się miało pomiędzy nią i kochankiem.
— Czy przypominasz sobie okręt wojenny, na kotwicy, pod ogrodami królewskich pokoi? Salwę witającą wywieszoną chorągiew? Gondola nasza ocierała się o zakuty w żelazo bok pancernika. Cień wielki padł na nas...
Zatrzymała się chwilę, krótką chwilę.
Bladość jej ożywiła się dziwnym jakimś blaskiem.
— Pod tego cienia pokrowcem wymówiłeś po raz pierwszy Donatelli imię.
Znów się zatrzymała, odchwyciła powietrze jak tonący gdy go zalewa woda i gdy się otrząsa z fali.
— Od chwili tej twoją była...
Czuła że się wypręża i drętwieje od stóp do głowy jak pod ukłuciem zatrutego ostrza.
Wielkie, szeroko roztworzone źrenice trzymała wbite nieruchomie w olśniewających wód płachtę.
— Twoją też być musi — powtórzyła twardo, że stanowczością prawd nieuniknionych, wzbijając się w siły potrzebne dla oparcia się tym okropnościom co w nią uderzyć miały, własną jej niecierpliwością wywołane.
Zdjęty nie dającem się opisać wzruszeniem, niezdolen ust otworzyć i czczem słowem zażegnać tragiczne mary wyłaniające się z duszy aktorki, Stelio Effrena przystanął i kładąc rękę na ramieniu swej towarzyszki powstrzymał jej szybkie kroki.
— Czyż nie tak? — spytała go łagodnie, spokojnie niemal, jak gdyby się jej nerwy uspokoiły nagle i jak gdyby gotową była na wszystko. —