Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/367

Ta strona została przepisana.

jesz wspomnienie, długom ci mówił o sobie, swych losach i o tem gdzie mnie woła i jak wiedzie głos wrodzonych mi właściwości. Wiesz dobrze żem niezdolny wyrzec się czegobądź...
Drżał jak gdyby trzymając w ręku ostrza miecza, zmuszony wstrząsać niem, bał się śmiertelnie zranić tę bezbronną, u boku jego będącą, kobietę.
— ...niczego — ciągnął — zrzec się nie potrafię a zwłaszcza już twej miłości co wzmacnia mnie i podnosi. Lecz wszak mi sama obiecałaś dać coś więcej, coś na co się miłość sama zdobyć nie potrafi? Niechcesz-że być ustawicznem źródłem odżywiającem serce me i natchnienia poetyczne?
Słuchała nieruchoma, bez drgnięcia powiek, jak chora pozbawiona władzy wszelakiej a obecna przy czemś bardzo strasznem i okropnem; jak duch zaklęty w kamienny posąg.
— Tak, prawda — ciągnął po chwili ciężkiego milczenia, zdobywając się na odwagę, głusząc wahanie się współczucia, rozumiejąc że na absolutnej szczerości polega w obecnej chwili los swobodnego, w całem znaczeniu słowa, jego związku z tą kobietą, związku co go mógł wywyższać zamiast poniżać fałszem i udaniem — prawda: wieczoru tego, widząc was obie splecione uściskiem i schodzące ku mnie ze wschodów pałacu dożów, przez myśl mi przeszło że cię prowadzi myśl ukryta...
Włosy jej powstały na głowie; zaszkliły się suche oczy a palce trzymające delikatną, szklaną czaszę tak się trzęsły, że się w głębi czary odbijały na przemian nieba to wód błękity.
— Sądziłem żeś ją sama wybrała dla mnie...