Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/368

Ta strona została przepisana.

Wyglądałaś na wszystkowiedzącą i przewidującą... wzruszony byłem...
W szalonym, zdejmującym ją bólu czuła jakim balsamem byłoby dla niej w tej chwili, gdyby oszczędził prawdy, całej, nagiej prawdy.
Pragnęła by kłamał lub milczał.
Okiem mierzyła przestrzeń dzielącą ją od kanału, głąb wody co zalewa i koi.
— Było w niej, w Donatelli, coś niechętnego mi, drażniącego... Pozostała dla mnie niejasną, nieprzeniknioną... Czy przypominasz sobie jak nas wieczoru tego opuściła? Obraz jej się zatarł, pozostała tęsknota za jej śpiewem. Ty to Foska, ty sama, coś ją przywiodła ku mnie, budziłaś potem jej wspomnienie. Cień jej wywoływałaś gdy go nie było pomiędzy nami...
Umrzeć jej, umrzeć trzeba było!
Żadna rana nie zabolała ją tak okrutnie!
Tak! ona to! ona sama, wszystkiemu winna!
Słyszała w sumieniu swem zapamiętałe swe słowa:
„Idź! wyczekuje ciebie!“
To ją zgubiło!
Z chwili na chwilę zwiększał się jej ślepy popęd porwania się, skoczenia w wodę!
Szczęściem rozumiała że ni czas, ni miejsce nie były po temu.
Na lagunie zaczynały zarysowywać się wały piasczyste odpływu godziny.
Chwilami wzburzenie jej uspakajało się pod działaniem wyobraźni.
Zdawało się jej że już przestała istnieć; dziwiła się szklanej czasze połyskującej w jej ręku: członków swych nie czuła.