Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/369

Ta strona została przepisana.

Wszystko co zaszło zdawało się jej snem, nie jawą.
Jeszcze się Perditą zwała.
Lato, umarłe lato, leżało tam w głębi wody, w szklane], opalowej zamknięte trumnie!
Słowa słowami były.
— Mógłżebyś ją pokochać? Oddech jeden jeszcze i wszystko gasło. Jak płomię gdy waha się pod wiatru tchnieniem, odrywa zawieszone zaledwie na cienkiej, sinej nici powietrznej przędzy, to znów płonie i wybucha gdy podmuch przycichnie, tak zmysły nieszczęsnej, wahały się porwane szału podmuchom. Lęk i wzburzenie pokryły twarz jej śmiertelną bladością, Stelio Effrena nie patrzał na nią, wzrok trzymał wbity w kamienie.
— Jeślibym ją znów spotkał, czy pragnąłbym istotnie zapanować nad jej losem?
I w myśli widział dziewiczą postać Donatelli Arvale, o szerokich, wygiętych biodrach, wyłaniającą się z lasu najeżonych na estradzie smyczków, co się zdawały wyciągać melodyę z samej jej istoty.
— Może.
I w myśli widział jej twarz zamkniętą, twardą niemal, kryjącą myśl niezbadaną... widział niechętne brwi ściągnięcie.
— Lecz co tam! i czemże być mogą wypadki i potrzeby życia i losów wyroki, wobec wiążących nas uczuć. Możemyż być jak ci nędzni, mali kochankowie, co dni trawią na sprzeczkach, łzach i wzajemnych wyrzutach, klnąc się wzajemnie...
Foskaryna zacisnęła zęby.
Instynkt samozachowawczy kazał jej wal-