Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/371

Ta strona została przepisana.

Jak wówczas i teraz dostrzegł na jej twarzy z obłędem graniczące wzburzenie.
Chciał ją uspokoić banalnem ubolewaniem nad zbitą czaszą, lecz w rzeczy samej czuł się przestraszonym i zniecierpliwionym zarazem.
— Ah! — zawołała kobieta, opanowując miotające ją drżenie, z gorzkiem ust zaciśnięciem — jakże silna jestem! Innym razem, przyjacielu mój nie tak powoli wymierzaj swe razy, wiesz, jak mało wytrzymałą bywam.
Spostrzegła że się jej palce krwawią.
Owinęła je chustką co się wraz zaczerwieniła.
Spojrzała na leżące u nóg jej szkło rozbite.
— Czasza pękła! Nadtoś bo ją wychwalał Gdybyśmy też jej tu wznieśli pomnik?
Gorzka i szydercza miała usta ścięte cichym powstrzymywanym, cierpkim śmiechem.
Stelio milczał, zawiedziony, z sercem pełnem żalu po rozbitej jak ona piękna czasza nadziei.
— Naśladujmy Nerona, ponieważ jużeśmy naśladowali Kserksesa — ciągnęła Foskaryna.
Bardziej jeszcze może niż jej kochanek, czuła zgrzyt swych sarkazmów, ostre, fałszywe tony głosu, cierpkość śmiechu co mimowoli wykrzywiał spazmatycznie jej usta, lecz nie mogła się już opanować, porwana wichrem namiętności jak ci żeglarze, co z rąk ster wypuściwszy, stają w obec burzy z opuszczpnemi, niezdolnemi pochwycić liny i wiosła ramiony.
Czuła nieprzepartą potrzebę naigrawania się i szydzenia, deptania, niszczenia tego co dotąd czciła.