Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/375

Ta strona została przepisana.

oderwała ręce od twarzy i pochylając się na ramię przyjaciela cicho i łagodnie zaszeptała:
— Daruj mi! przebacz!


∗             ∗

Upokorzyła się, wstydząc sama siebie.
Od tego dnia na każdym kroku starała się milcząc pozyskać przebaczenie i zapomnienie.
Nabrała przy tem nowego wdzięku.
Stała się lżejszą, głos jej przycichł, kroki były płynne, nosiła suknie o przygasłych, barwach, piękne oczy chętniej kryła pod długich rzęs cieniem, nieśmiejąc spojrzeć w oczy kochankowi.
Strach narażenia mu się, zostania dlań ciężarem, znudzenia go, użyczał jej skrzydeł natchnienia.
Obudzoną czujnością uczuć wsłuchiwała się w rytm jego myśli i były chwile w których udawało się jej we własnych pulsów biciu słyszeć przelewające się tętno jego życia.
Cała zajęta wytworzeniem w sobie nowego uczucia, zdolnego zawalczyć gwałtowność instynktów, nabrała wyrazu twarzy zdradzającego przebieg pracy wewnętrznej, zwycięstw cichych tajemnicę.
Nigdy, za pomocą swej przedziwnej sztuki nie potrafiła zdobyć podobnej głębi wyrazu i nigdy z cieniu co padał na jej rysy, nie rodziły się tak pełne tajemniczych dorozumień mroki.