Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/381

Ta strona została przepisana.

powstały z samej głębi jej nędzy i słabości, w obec oczyszczającego płomienia:
„Trzeba byś posiadł wszystko. Mnie do szczęścia twe szczęście i zadowolenie wystarczy... Czyń ze mną co ci się podoba...“ — mówiła korząc się w duchu.
On zaś, kochał ją, kochał za wizye jasne które wywoływała w twórczej jego myśli, za tajemnych znaczeń pełne zmiany jej twarzy i postaci, pobudzające jego twórczą wyobraźnię, podziwiając te rysy twarzy, te linie ciała co są zdolne tak bardzo poruszać i zapładniać ducha.
Pewnego dnia, drgnął cały i pobladł widząc ją wchodzącą lekkim, płynnym krokiem, z twarzą tak smutną i spokojną zarazem, jak gdyby wracała od źródeł mądrości, kędy wszystkie namiętności, uczucia, sprawy ludzkie zdają się podmuchem wiatru na piaszczystej bez końca drodze.
— Ah! ja to, ja sam stworzyłem cię! — zawołał omylony i oślepiony żywością swych wrażeń, biorąc ją za żywe wcielenie swej heroiny, wstępującej w progi komnaty, w której nagromadzonemi zostały skarby wydarte grobowcom Atrytów. — Stój! Zatrzymaj się chwilę, nie mruż tak oczu! Patrz nieruchomą, skamieniałą źrenicą. Wszak ślepą jesteś. Lecz nie bój się! widzisz za to to czego inni dostrzedz nie mogą. Nic przed tobą utajonem nie zostaje. Wiesz że tu, przed chwilą, kochanek twój wyznawał miłość innej, drżącej jeszcze od jego słów płomiennych kobiecie. Tu są... dopiero się rozwiązały ich dłonie... miłością dysze powietrze samo. Komnata, jak skarbiec grobowy, złota pełna a na stołach jeżą klejnoty co pokrywały Agamemnona i Kasandry zwłoki. Tam kutry pełne naszyjni-