Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/382

Ta strona została przepisana.

ków i naramienników a oto, urny popiołów pełne. Przez otwarte na balkon drzwi widać dolinę Argosu i wzgórza dalekie. Mrok zapada. W mroku połyskują, palą się przeklętego złota stosy. Rozumiesz! stanęłaś na progu, prowadzona przez piastunkę... ślepa a wszystko widząca... Stój tak, stój jeszcze chwilę.
Mówił, natchnieniem twórczem rozgorączkowany.
Scena, którą w myśli kreślił, to rysowała się przed nim wyraźna, oczywista, to znów bladła, mgliła się, potokiem poezyi zalana.
— Co poczniesz teraz, mów! Co powiesz?
Czuła jak ją od stóp do głowy przenika chłód lodowy, a dusza zamiera i innej sile ustępuje miejsce.
Tak! ślepą była i jasnowidzącą, porywał ją demon tragedyi.
— Co powiesz? Ah! zawołasz na nich, zawołasz oboje po imieniu i głos twój zburzy ciszę komnaty, w której spoczywa łup królewski.
Aktorka słyszała wszystkich swych pulsów bicie.
Głos jej miał dźwięczeć śród tysiącleci ciszy, w czasów niepochwytnej dali; miał zbudzić wieczyste cierpienie dawnych bohaterów i serc żywych ludzi.
— Oto — ciągnął Effrena — ujmiesz obojga dłonie i czuć będziesz jak lgną do siebie pociągając wzajemnie, nieprzeparcie. Czuć będziesz ich usta szukające się wzajemnie po przez twą boleść i nieruchomą i cichą jak po przez kryształową, mającą pęknąć talię...
Źrenice Foskaryny stały nieruchome jak źrenice starożytnych posągów.