Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/384

Ta strona została przepisana.

— Pamiętasz? wszak pamiętasz?
„O gody, weselne Parysa gody! złowrogie dla rodziny! O wy ojczyste Skamandrusu fale nad których biegiem wzrastała młodość moja.“
— Ah! pyszne! Melodya słów twoich każe mi zapomnieć o dźwiękach Eschylosa mowy. Pamiętam! Pamiętam duszę widzów ściśniętą skargą, „o fałszywej nucie“ jak odtajała przy tem dźwięcznem kwileniu... każdy z nas, każdy w tej chwili, przeżywał własne, minione, pacholęce lata, Tak. Możesz, śmiało rzec możesz: „jam Kasandrą była,“ mówiąc to przypomnisz sobie tylko uprzednie życie... złotą jej maskę pod ręką znajdziesz...
Mówiąc tak Effrena porwał ręce aktorki i ściskał je machinalnie lecz gwałtownie.
Nie czuła bólu, oboje czuli tylko wzmagającą się w sobie siłę, oboje przebiegały te same iskry, nastrajając oboje na najwyższej sztuki nutę.
— Stoisz przy łupie królowej niewolnicy, dotykasz jej złotej maski... co powiesz wówczas.
Chwilę milczeli oboje, zdawało się że czekają mignienia błyskawicy, by się z oryentować w ciemności...
Źrenice aktorki były nieruchome, kamienną ślepotą bogów dotknięte.
Marmurową była twarz jej i postawa.
Instynktem wiedziony poeta wypuścił ręce jej z rąk swoich.
Dłonie aktorki, zarysowały ruch dotykania złota grobowców.
I głosem nadającym kształt dotykalny słowom:
— Jakże szerokie ma usta — rzekła.