Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/39

Ta strona została przepisana.

nieruchomą, z opuszczonemi powiekami i skrzyżowanemi na kolanach dłońmi.
Nie odpowiedziała nic, zaciskając bardziej usta.
Oboje milczeli, słuchając głosu dzwonów, świadomi wzruszenia, co ich ogarniało wzmagając się z chwili na chwilę, podobne lawie, co raz znalazłszy ujście w kraterze wylewa się nie popowstrzymanym strumieniem.
Oboje czuli, że się pomiędzy niemi coś waży, coś się wkradło, stanęło, że się zbudził jakiś dźwięk nowy, rwący się im gwałtem na usta; że się coś zrodziło pod tego pancernika cieniem, że natrafili na punkt zwrotny, nie dający się wyminąć, na próżnię nieokreślną a domagającą się wypełnienia.
Wzruszenie niespokojne jakie czuli w sobie, popychało ich wzajem ku sobie, zadzierżgając pomiędzy nimi silny a splątany węzeł!... I nie śmieli spojrzeć sobie w oczy, bojąc się ócz zbytniej wymowy.
— Czy się spotkamy dziś wieczorem, po uroczystości — spytała go drżącym i stłumionym głosem — czyś wolny?
Zdawało się, że śpieszy narzucić nań swe pęta, pragnie zatrzymać go, uwięzić; że się na raz przelękła by jej czasem nie umknął, że się w niej nagle zbudziła nadzieja znalezienia, tego właśnie wieczora, czarodziejskiego ziela co go upoi i do niej przywiąże — na wieki.
Czuła, że mu się oddać musi, a jednocześnie, w okrutnych jasnowidzeń przebłysku, dostrzegała całe ubóstwo, nędzę daru, z którym się tak długo ociągała...