Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/394

Ta strona została przepisana.

żała, z akcentem szczerości, żal udany, mówiła jak aktorka, powtarzając słowa roli.
Tak! lecz cierpiała, serce się jej rozdzierało i krwawiło i Bóg sam wie z jakiego morza goryczy wysączała słodycz swego głosu.
„Ebbene.“
I zeznać przed samą sobą musiała, że okrutny przymus jaki zadawała sobie ostatniemi czasy, nie wytworzył w najlżejszej mierze tego nowego uczucia do którego jej miłość dla Effreny wzbić się pragnęła.
Podobną była do ogrodników, co nożycami nadają kształt żądany roślinom, a te zachowają swój pień silny, korzenie nienaruszone, co im dopomagają do tem szybszego przerastania cięciem zadanej sobie miary.
Więc usiłowania jej były o tyle daremne o ile bolesne?
Pod pozorną zmianą, istota rzeczy pozostała ta sama — a! jeszcze się wzmogło to co zgłuszyć chciała!
Cała jej wewnętrzna praca, usiłowania heroiczne, wytworzyły udania maskę!
I wartoż było z tem żyć dłużej?
Nie! nie mogła, nie chciała żyć inaczej jak z odzyskaną zgodą z samą sobą.
A tu, doświadczenie dni ostatnich doprowadziło ją tylko do zaostrzenia rozdźwięku pomiędzy nurtującem ją pragnieniem dobroci, poświęcenia, zaparcia się siebie, a zawsze pożerającą ją namiętnością.
Owszem, wzmagał się dręczący ją niepokój, wzmagał smutek, lub tonęła w głębi twórczej myśli poety pochłaniającej ją by ją przetopić na odpowiednią sobie plastyczną modłę.