Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/395

Ta strona została przepisana.

I owszem, odbiegła tak daleko od szukanej przez się i upragnionej wewnętrznej harmonii, że czuła jak traci swą indywidualność, jak się ćmi jej szczerość; a z głębi serca wzbija bunt niepohamowany i zmysły ogarnia szał straszliwy z którego się otrząść daremnie usiłuje.
I teraz, oparta o poduszki kanapy, w zapadającym wieczornym zmroku, nie byłaż taką jak w ów wieczór październikowy, gdy pożerana namiętności niepohamowanej jadem wołała:
„Umrzeć mi! umrzeć trzeba!“
I jeśli wówczas bladła pod pożądań kochanka falą, jeśli cierpiała wówczas, to czyż teraz męka jej nie była stokroć okrutniejszą wobec jego uspokojonych, nasyconych pożądań, chłodu, ha! źle pokrytej niecierpliwości z jaką już nieraz teraz przyjmował jej pieszczoty?
Wstydziła się że cierpi nad tem, gdyż wiedziała że kochanka pochłania twórcza praca, a pomimo to czuła jak wzbiera w niej gniew głuchy gdy ją opuszczał wieczorem, a pomimo to bezsenne jej noce zatrute były podejrzeń piekłem. I uległa nawoływaniom bezsennych nocy.
Drżąca i rozgorączkowana pod czarnym „felsem “ gondoli, błąkała się po kanałach Wenecyi.
Wahała się dając gondolierowi adres odległego kanału.
Wahała się; chciała zawrócić nazad; płakała ze wstydu, zazdrości, rozpaczy pod opuszczoną na twarz woalką; czuła że nie przeżyje swej boleści; pochylała się nad wód cichą, tajemniczą, pociągającą głębią; spoglądała śmierci w oczy i — ulegała nieprzezwyciężonej pokusie.
Podpływała pod okna domu, w którym mieszkał Stelio.