Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/398

Ta strona została przepisana.

końca: z miasta do miasta, z gospody do gospody, z jednego teatru do drugiego. I znów co wieczór burzą oklasków witać cię będą widzowie setni. Zarobisz wiele pieniędzy i wrócisz syta sławy, bogactw, oklasków, jeśli notabene nie rozbijesz się gdzie z okrętem, lub błyskawicznym jadąc pociągiem nie zostaniesz rozjechaną w zamorskiem mieście, w mglisty poranek...“
„Kto wie?“ — dodawała w myśli.
A potem:
„Kto ci nakazuje odjechać? Ktoś co jest w tobie samej i widzi to czego ty dojrzeć nie możesz, tak jak ta ślepa w dramacie Effreny. Kto wie, czy tam, gdzieś, daleko, za oceanem, nad której z olbrzymich płynących tam rzek korytem, nie wrócą ci spokój i harmonia ducha a na usta nie zawita uśmiech ukojenia, któregoś znaleźć dotąd nie mogła. Może też jednocześnie z uśmiechem tym błogim, znajdziesz pierwszy włos siwy nad skronią... Ha! idź w pokoju.
Przygotowywała swój wiatyk.


∗             ∗

Zdawało się, że od czasu do czasu, chociaż był to jeszcze luty, wiało wczesną wiosną.
— Czujesz w powietrzu wiosnę — pytał Stelio kochankę rozdymając nozdrza.
Pochyliła się czując jak w niej serce zamiera: twarz podniosła w górę.