Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/399

Ta strona została przepisana.

Po niebie mknęły obłoczki do lekkich piór podobne.
Świst lokomotywy oddalając się po za bladą zatoką, łagodniał niby dźwięk piszczałki a jej się zdawało że to się z jej piersi coś wyrywa, odlatuje z tym dźwiękiem przeciągłym, coś nakształt boleści co pomału przechodzi w tęskne wspomnienie.
Odrzekła.
— Tak, wiosna zbliża się do Tre Porti.
Płynęli gondolą, na lagunach, na wodach tak niezbędnych dla ich marzeń jak przędza potrzebną jest tkaczowi.
— Mówisz Tre Porti — zawołał młodzieniec tak żywo, jak gdyby się w nim coś zbudziło. — Tam to właśnie, na mieliźnie, przy ostatniej kwadrze miesiąca, żeglarze zwykli byli chwytać w niewolę Wicher „il Venticello,“ poczem wiedli skrępowany do Dardi Segusa... Opowiem ci kiedy historyę Arcy-Organu.
Foskaryna uśmiechnęła się z tajemniczości i przejęcia się z jakiem to mówił.
— Jaką historyę — spytała kłoniąc się ku niemu. — I co z tem wszyslkiem mieć może wspólnego Seguso? Czy o mistrzu hutniku mowa?
— Tak o mistrzu i o hutniku ale z dawnych czasów. O hutniku co umiał po łacinie i po grecku, znał się na muzyce, architekturze i miał swe miejsce w akademii „dei Pellegrini,“ tej, co posiadała ogrody na Murano. Tycyan go często zapraszał do swego stołu, w domu w kwartale dei Biri. Przyjacielem był Bernarda Cappello, Jakuba Zane i wielu, wielu innych patrycyuszów ducha... Właśnie u Caterino Zeno widział słynny organ, zbudowany dla Matiasa Kor-