Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/400

Ta strona została przepisana.

wina, węgierskiego króla a myśl swą piękną powziął przy dyskusyi z Agostino Amadi, któremu się udało zdobyć dla swej kolekcyi instrumentów muzycznych: lirę grecką autentyczną, wielką, siedmiostrunną, lesbijską, wykładaną złotem i słoniową kością. Ah! przedstaw sobie ten skarb-klejnot, relikwie szkoły mityleńskiej, przywieziony do Wenecji przez galerę co, przepływając wody San Mauro, ciągnęła za sobą, aż do Malamocco trap Salony, niby wiąz traw zwiędłych... Lecz to już inna historya...
Raz jeszcze aktorka odnalazła uśmiech młodości, kłoniąc się ku kochankowi jak dzieweczka zapatrzona w śliczne obrazki, w śliczne zasłuchana bajeczki.
Ileż bo bajek przedziwnych umiał słodki jej poeta!
Ile cudnych pomysłów wyławiał z tych wód cichych, nad któremi tyle marzących spędzał godzin!
Ileż czarodziejskich obrazów nie kreślił dla niej, pod rytm wioseł, słowy równie barwnemi jak pędzel weneckich mistrzów.
Ileż razy, u boku kochanka, na lekkiej łodzi, nie napawała się tym snem rozkosznym na jawie co pod zaklęciem swem trzyma w oddali najbardziej dojmujące troski, zagarniając duszę całą pod czar i moc poezyi.
— Opowiedz — prosiła go i dodać chciała — opowiedz mi po raz ostatni... — lecz nie mówiła tego, gdyż skrywała przed kochankiem postanowienie niezłomne.
Stelio śmiał się.
— Ah! tak lubisz opowieści jak Zofia.
Na dźwięk tego imienia, jak przedtem na