Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/409

Ta strona została przepisana.

Ucho mu też uderzył dźwięk nadpowietrzny, płynący z San Francesco del Deserto.
Dawała się dostrzedz nieco krzywa dzwonnica Burano a po za wyspą lnianego kwiecia w zbijała się, w całej swej samotnej okazałości, dzwonnica Toreello.
— I cóż, cóż dalej? — pytała Foskaryna.
— Nie mogę mówić dalej, Foska! zawiele jest do powiedzenia... Wyobraź sobie Dardi zakochał się w swym jeńcu. Zwał się on Ornitio, gdyż jak ci mówiłem, był przywódcą wędrownych ptaków. Nad Teniodia, rozległy się, zadzwoniły jaskółek świergoty. Niezliczone gniazda ulepiły sobie pod belkami, na rusztowaniu, do koła dzieła Dardi. Nie jedno skrzydełko przypalało się podczas gdy Ornitio, posłuszny woli i wskazówkom swego pana, dął w rurę żelazną by wytworzyć lekką, świetlaną kolumnę z gorącej, szklanej cieczy. Lecz ileż trudu kosztowało Mistrza przyswojenie i wyuczenie wichrowatego Ornitio! Dardi przemawiał doń po łacinie, wierszami Wirgiliusza sądząc że go zrozumie; lecz potomek Eola rozumiał tylko po grecku, po grecku mówił i śpiewał z pogwizdującym zresztą nieco akcentem... umiał on nawet na pamięć dwie ody Safony nie znane wcale humanistom, które to, w pewny wiosenny poranek, pomyślne wiatry przyniosły z Mytylen do Chio. Dmąc w nierówne tuby, nucił czasem syrynx Pana... Opowiem ci to kiedyś, opowiem wszystko...
— A czemże się żywił.
— Pyłkiem kwiecia i solą.