do najgłębszych fałd swych sukien, przesyconej namiętnym oddechem tłumów, których namiętność zapalała boską iskrą swej sztuki, krzykiem miłości, łkaniem rozpaczy, ciszą konania...
Nieprzemożona siła kłoniła go ku tej doświadczonej i zrozpaczonej już może, jak gdyby jej przekwitłe wdzięki i osłabłe od uścisków ramiona, przynieść mu mogły nieznane, niedoświadczone dotąd rozkosze...
— Obiecajże mi... — począł, pochylając się ku niej i usiłując opanować swe wzruszenie. — Wreszcie!
Nic nie odpowiedziała, podnosząc nań tylko spojrzenie tak przepaściste i palące, że się aż cofnął.
Milczeli.
Po nad ich głowami dźwięki spiżu przelatywały tak rozbujałe, że się im zdawało jak gdyby im włosy podnosiły na głowach.
— Do widzenia — rzekła, gdy łódź przybiła do brzegu. — Wychodząc z pałacu dożów, czekać cię będę na dziedzińcu, przy pierwszej od wybrzeża studni.
— Do widzenia — powtórzył — a postaraj się bym cię mógł dostrzedz w tłumie, gdy wejdę na estradę i za nim mówić pocznę.
Z placu przed św. Markiem dochodziła głucha wrzawa i mieszając się z głosem dzwonów, wypełniała Piazettę, przeskakiwała kanał, biegąc ku Doganie, pod stopy na złotej kuli stojącej Fortuny.
— Niech, całe światło z nieba spłynie na twą głowę, Stelio! — wróżyła mu Foskaryna, wyciągając za nim namiętnie rozpalone dłonie.
∗
∗ ∗ |