Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/414

Ta strona została przepisana.

kich jakichś walk i rzezi... Dziwiło mnie, że mogę pozostać nieruchomym a spokój mego zewnętrznego zachowania się wzmagał szalejące we mnie burze. Nic nie widziałem dokoła siebie jeno ciebie Foska, twarz twą dziwnie piękną, pięknością wszystkich tych duchów, co na przemian gościły w tobie, a po za tobą majaczyły mi tłumy i krajobrazy dziwne. Ah! gdybym ci mógł opisać jaką cię wówczas widziałem! W zgiełku, śród zmiennych, przecudnych wizyi, wirów niepochwytnych melodyi, rzucałem ci hasła bojowe niby, któreś powinna była słyszeć i rozumieć. Nie samej miłości lecz i sławy hasła a sam już nie wiem którem z tych dwóch pragnień i pożądań gwałtowniej wówczas pożeranym byłem. Nietylko w twarz twą Foska! wpatrywałem się wówczas, wpatrywałem i w dzieło me przyszłe. Z niesłychaną szybkością i wyrazistością rysowało się ono przedemną, rozjaśniało, wcielało, żyło życiem tak pełnem i bujnem, że gdyby mi się je udało choć w części przelać w dokonane, rozpłomieniłbym świat cały...
Mówił głosem przyciszonym ale pełnym co się dziwnie odbijał o te wody ciche, w tej jasnej pogodzie i białej toni przerzynanej rytmicznem uderzaniem wioseł.
Wyrazić! W tem rzecz, wyrazić to co się czuje, myśli, widzi. Najpyszniejsze wewnętrzne wizye cóż warte gdy się nie objawią w żywej formie. Wszystko mi stworzyć wypada! Istoty mej przelać nie mogę w odziedziczone, stare formy. Dzieło me winno być dziełem własnego, indywidualnego mego natchnienia. Winienem zostać powolnym nawoływaniom wrodzonych mi instynktów i rasowym właściwościom