Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/417

Ta strona została przepisana.

— Słyszysz śpiew? — pytał kochankę Stelio, ujmując czule jej rękę, żałując że dotknął bolącego ją wspomnienia.
— Gdzie? w niebie? na ziemi?
Dziwna melodya rozlewała się w pogodzie spokoju.
Foskaryna ozwała się po chwili.
— Wzmaga się.
Czuła drgnienie kochanka na swem ręku.
— Gdy Aleksander wchodzi do oświeconej komnaty — począł, ciągnąc pochłaniającą go myśl twórczą — kędy dziewica czyta wyrzekania Antygony, opowiada jak przebiegał konno dolinę Argosu, przebył rozpalonemi kamykami zarzucone łożysko Inachusu. Pola pokryte były dzikiem, więdniejącem kwieciem a skowronki dzwoniły w powietrzu... tysiące skowronków, nieprzebrane stada!... Opowiada jak nagle ptaszek jeden padł pod kopyta konia, ciężki jak kamień legł z piorunowany upojeniem własnego śpiewu. Podjął go. „Oto jest.“ Wówczas wyciągasz dłoń, bierzesz ptaszynę szepcząc: „Ah! ciepły jeszcze...“ a tymczasem drży dziewica i ty czujesz to ciche jej drżenie...
Aktorka czuła zdejmujące ją dreszcze, włosy się jej jeżyć poczęły, opanowywała ją, wchodziła w nią dusza ślepej bohaterki dramatu Effreny.
— Przy końcu Preludyum — ciągnął poeta — szybkość wzmagającej się chromatycznej gamy, tak samo jak śpiew ten podniebny, wyrazić winna wzmagającą się, gorączkową radość!... Słuchaj. Słyszysz? Ah! przedziwne! Dziś jeszcze rano szukałem, pracowałem... Ależ to moja me-