Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/423

Ta strona została przepisana.

Spojrzał na nią uważnie.
W głębi jej pięknych oczu było upojenie.
— Czemu — spytał — tak dobrze nam, tak lekko na tej opuszczonej wysepce?
— Wiesz dobrze czemu?
— Dla innych bywa to smętna, łzawa pielgrzymka. Ludzie wracają stąd z przedsmakiem śmierci.
— Lecz myśmy widocznie, w stanie łaski — rzekła.
A on na to:
— Nadzieja życiem.
— Nadzieją tem żywsza im goręcej kochamy — odrzekła kobieta.
Po nad niemi brzmiał chórał podniebny, wyżej coraz wyżej porywając z sobą, ich idealne dążności.
— Jakaś piękna — szepnął Effrena i różowy odbłysk pokrył namiętną twarz jego.
Zatrzymała się drżąca, przymknęła powieki.
— Gorąco — rzekła stłumionym głosym — na Wodach były świeże powiewy. Czułeś je?
Wciągnęła w nozdrza powietrze.
— Czuć pokosem świeżym. Prawda?
— Woń to — odrzekł Effrena — wodnych porostów. Woda opada.
— Spójrz na łąki i pole.
— To Vignole! A tam Lido! A tam, tam, wyspa dl Sant Erasmo.
Słońce jasne, bez jakichbądź przysłon, zalewało zatokę.
Wyłaniające się z wód lądy kwieciem się lśniły.
Małych cyprysów cienie wydłużały się, ciemniały na zielonej murawie.