Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/424

Ta strona została przepisana.

— Pewną jestem, że ta gdzieś w pobliżu kwitną już migdały. Idźmy na groblę.
Wstrząsła głową jak ten komu coś cięży, kogo coś krępuje.
— Poczekaj chwilę.
I wyciągając duże, przytrzymujące go szpilliki, zrzuciła z głowy kapelusz.
Postąpiła kroków kilka ku gondoli, by rzucić w nią niedbale arcydzieło modniarek.
Teraz doganiała przyjaciela swego, lekka i uśmiechnięta, odgarniając z czoła opadłe nań włosy, w które się wkradły, wraz z wiatrem, słoneczne iskierki.
Zdawało się że oddycha lżej i głębiej.
— Ah! skrępowane miałaś skrzydła — uśmiechnął się Stelio.
I spojrzał na załamanie jej gęstych włosów nad skronią, nie grzebieniem lecz burzą spowodowane.
— Tak, lada nic mi cięży. Gdybym się nie bała zgorszenia chodziłabym bez sukien. Śród drzew powstrzymać, się już nie mogę. Włosy moje przypominają sobie swój stan pierwotny, dziki, wieśniaczy. W pustyni przynajmniej chcę użyć swobody.
Posuwała się po trawie lekka i szczupła a Stelio Effrena przypomniał sobie dzień, w którym, w ogrodzie Gradenigo, u lady Myrty, odkrył podobieństwo pomiędzy jej ruchami i ruchami pięknego, płowego charta.
— Patrz! kapucyn.
Braciszek oddźwierny szedł naprzeciw nich, kłaniając się uprzejmie.
Ofiarował się wprowadzić Stella do klaszto-