Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/429

Ta strona została przepisana.

ne twory wydzwaniały dalej hymny swe i pacierze, lecz ciszej już, jak gdyby się wszystko kłoniło do snu wieczornego.
— O tej dobie — mówił psotnik co ułamał ukwieconą gałęź migdałowego krzaku w sadach klasztornych — w Umbryi, u stóp każdego oliwkowego drzewa leży wiąż obciętych gałęzi. Drzewo wygląda spokojniej i prościej gdyż wiąż ukrywa splątane jego korzenie. Mówią że święty Franciszek przelatuje wówczas nad rodzimemi oliwkowemi gajami, dotknięciem palca lecząc ból zadany drzewom przez nożyce.
Kapucyn przeżegnał się i pożegnał obcych ludzi.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Stelio i Foskaryna długo patrzali za odchodzącym śród cieni rzucanych na łąkę przez smukłe cyprysy.
— Ten znalazł spokój — ozwała się aktorka. — Jak ci się zdaje Stelio! nie był że spokój głęboki na jego twarzy i w głosie? A chód! uważaj chód mnicha.
Na przemian snopy słonecznych promieni lub długie cienie cyprysów, padały na suknię i tonsurę oddalającego się zakonnika.
— Dał mi szyszkę z błogosławionej sosny — mówił Stelio — poślę ją Zofii gdyż ma wielkie nabożeństwo do Serafickiego. Patrz. Nie czuć już smółką, powąchaj.
Foskaryna myśląc o Zofii pocałowała relikwię.
Może usta tej kochanej siostry spoczną na tem miejscu które dotknęły jej usta?
— Poślij ją Zofii.
Szli w milczeniu, z pochyloną głową, ścież-