Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/431

Ta strona została przepisana.

z całego długoletnich doświadczeń i porozumień z przyrodą szeregu, wyciągać musi domysły trafne. Drzewo znajduje się właśnie w najkrytyczniejszejszej chwili. Ożywione wiosną soki poczynają krążyć, pącze nabrzmiewają, wnet kwieciem i liściem trysną a wobec tego człek, z nieubłaganem żelazem w ręku, winien utrzymać, ku właściwym celom skierować to budzące się, bujne, nazbyt bujne życie. Ma przed sobą drzewo, nietknięte jeszcze, nieświadome Heziodów i Wirgilich, w przeddzień rozkwitu i owocowej zawięzi. Każda gałęź w powietrzu żyje o tyle własnem o ile i wspólnem z innemi życiem, w każdej pulsuje arterya pydobna do pulsującej w ramieniu tego co gałęź przytnie lub nietkniętą pozostawi. Która padnie? która oszczędzona kosztem tamtej zostanie? Czy się zagoją zadane drzewu okrutne a jednak tak potrzebne rany?...“
Tak mi mówiłeś raz, opowiadając o swym sadzie. Pamiętam. Mówiłeś, że cięcia czynić trzeba od strony północnej by słońce nie padło na rany... Mówiła tak jak mówiła w ów daleki już wieczór listopadowy, gdy młody człowiek przybył do niej śród burzy i wichury, wzruszony, w wieczór, w którym, wracając z Lido z Danielem Glauro, Stelio Effrena był świadkiem zasłabnięcia na statku Ryszarda Wagnera.
Stelio uśmiechał się pociągany kochaną jej dłonią.
Czuł zapach migdałowego kwiecia, zapach gorzkawego mleka.
— Prawda! — mówił — prawda! A pamiętasz jak Laimo rozcierał w moździerzu maść ogrodniczą, maść di San-Fiacre? Zofia przysbasabiała