Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/438

Ta strona została przepisana.

Z trumny, w której legł wielki człowiek wzbijały się ku szlachetnym sercom głośne i pełne nalegań nawoływania.
Foskaryna nie pozostała na nie głuchą, owszem, zrozumiała je i postanowiła zmienić w czyn, a czyn wpleść w życie.
Przyjaciel jej zaszedł ją zbierającą książki i drobnostki ulubione, z któremi nie rozstawała się nigdy, obrazki i rysunki co ją pocieszały lub pobudzały do wspomnień i marzeń.
— Co robisz? — spytał ją zdumiony.
— Gotuję się do drogi.
Widziała jak się twarz jego zmieniła bardzo lecz to nie zachwiało powziętego postanowienia.
— Odjeżdżasz? — spytał zdławionym głosem.
— Tak... za Atlantyk.
Pobladł, lecz uspokoił się natychmiast.
Chciała go doświadczyć zapewne, lecz postanowienie nie było tak stanowcze.
Odwiedzie ją od niego, zatrzyma.
Tego tylko zapewne czeka! doświadcza go!
Doznany na Murano zawód nauczył go być ostrożnym.
— Tak nagle się decydujesz?
Odpowiedziała mu bez wahania, z prostotą i stanowczo:
— Bynajmniej nie nagle. Wypoczywam zbyt długo a dźwigam ciężar całej mej trupy. Czekając na otwarcie teatru Apolina, na Janikule, w Rzymie i na wykończenie „La Vittoria del homo,“ muszę jechać pożegnać się z memi zamorskiemu barbarzyńcami. Pracować zresztą będę zgodnie z twym pomysłem i chęcią. By odtworzyć skarby Mycen potrzeba złota, wiele zło-