Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/440

Ta strona została przepisana.

Wstrzęsła głową odrzucając od skroni skrzydlate swe włosy i wyciągnęła do przyjaciela obie dłonie.
Uściskał je blady i poważny.
W oczach ukochanej zalanych mającą wytrysnąć łzą ujrzał błysk tej samej piękności co go już raz olśniła w tej samej komnacie, przy gorejących na kominku węglach i zlanych w jedną melodyę wichru, wód i ognia głosach.
— Kocham cię i ufam tobie — rzekł. — Nigdy cię nie zawiodę tak jak ty mnie nie zawiedziesz nigdy. Zrodzi się z nas coś po nad życie mocniejszego...
— Melancholia! — odrzekła miękko.
Przed nią, na stole, leżały ulubione jej książki, z załamanemi kartami, adnotacyami na marginesach, zasuszonemi pomiędzy kartami liśćmi, kwiatów, traw źdźbłami, znakami bólu, co tu szukał zapomnienia lub pociechy.
Przed nią, na stole leżały miłe jej drobnostki, pamiątki kochane, wszystkie niemal bez ceny a jednak bezcenne: noga rozbitej lalki, srebrne serce, „ex voto“, w kompas na kości słoniowej, zegarek bez iglic, stara, żelazna latarenka, kolczyk bez pary, krzesiwo, klucz jakiś, pieczęć, innych drobiazgów parę, wszystkie związane z łubem wspomnieniem, z zabobonną lubiono wiernością, dotknięte śmierci lub miłości palcem, zbiór relikwij wymownych i zrozumiałych dla niej samej chyba, opowiadających jej z cicha lecz wiernie, historye salwę to okrutne, dzieje walk i wygranych, nadziei jasnych i zniechęceń gorzkich.
Przed nią leżały na stole obrazki i rysunki, pobudzające ją do modlitwy czy rozmyślań,