Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/445

Ta strona została przepisana.

tałowej trumnie, obok stała kobieta o białej jak śnieg twarzy.
Na posadzce, nieopodal, stała druga, metalowa otwarta i pusta trumna.
Wszyscy okrążyli katafalk, czekając na znak umówiony.
W komnacie cisza była zupełna, powieka nie drgnęła żadnemu z sześciu młodzieńców lecz w duszy każdego był żal i boleść, co wstrząsała niemi do samej głębi.
Wszyscy wzrok mieli zwrócony na tego wybrońca Losu, Życia i Śmierci.
Na twarzy nieprzespanym snem zdjętego mistrza, pozostał dziwny uśmiech, oderwany, daleki jak błysk szczytów lodowych, jak drgania przebiegające morze, jak jasne kręgi otaczające gwiazdy na nieboskłonach.
Oczom ludzkim trudno było znieść ten uśmiech zastygły na ustach zmarłego mistrza, lecz w sercu młodzianów wraz z świętym lękiem, budził on objawienie tajemnic boskich.
Kobieta o śnieżnej twarzy uczyniła ledwie dający ruch popadając znów w kamienną nieruchomość posągu.
Wówczas młodzieńcy zbliżyli się do trumny, wyciągnęli ramiona, wyprężyli muskuły.
Tak jak wówczas, w ów wieczór listopadowy powrotu z Lido, Stelio Effrena stanął u wezgłowia, u nóg Daniel Glauro.
Zgodnie, za danym znakiem, podjęli ciężar.
Wszystkim na raz błyskawica jakaś, wydzielająca się z kryształowej trumny, mignęła przed oczyma.
Baltazar Stampa rozpłakał się pierwszy, wszystkich gardła zdławiło tłumione łkanie.