Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/446

Ta strona została przepisana.

Zawahała się, opuściła kryształowa trumna, już ją pokryła niby zbroją metalowa pochwa.
Towarzysze przyklękli dokoła, na ziemi.
Przed opuszczeniem metalowego wieka, zawahali się oczarowani nieopisanym onym, na twarzy zmarłego mistrza rozlanym uśmiechem.
Stelio Effrena posłyszał szmer lekki, podjął głowę i ujrzał pochylającą się nad umarłym twarz kobiecą, jak śnieg białą, z nadludzkim wyrazem bólu i miłości.
Chwila, oka mgnienie, wagą swą równa wiekuistości...
Kobiety nie było już w komnacie.
Zamknąwszy w metalowej pochwie kryształową trumnę, podjęli ciężar cięższy, wynieśli z komnaty, w dół, ostrożnie ze schodów.
W zwierciadlanych, metalowych taflach trumny odbijały się ich poważne i smutne, młodzieńcze twarze.
U progu pałacu żałobna czekała barka.
Trumnę pokryto całunem.
Młodzieńcy stanęli szeregiem, z obnażoną głową, czekając zejścia rodziny.
Zeszli, wszyscy razem, wdowa z ukrytą w krepach twarzą której biel śnieżna i boleść olśniewająca pozostawała na zawsze wyrytą w ich pamięci.
Orszak nie był długi.
Całunem pokryta barka, w następnej wdowa otoczona gronem najbliższych sobie, a w trzeciej sześciu młodych włochów.
Po nad gościńcem wodnym i kamiennym, kłębiły się szare chmury.
Cisza godną była zaiste tego co zmienił w