Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/447

Ta strona została przepisana.

śpiew melodyjny niezliczone elementów i wszechświatów glosy.
Stado gołębi, zdrywąjąc się od marmurów dei Scalzi, z srebrnym trzepotem skrzydeł przemknęło po nad trumną, przelatując kanał i opadło po drugiej stronie, wieńcząc zieloną kopułę San Simeone.
Na wybrzeżu oczekiwali w milczeniu przyjacieli i znajomi.
Olbrzymie wieńce wonią napawały szare, mgliste powietrze.
Woda pluskała o boki łodzi.
Towarzysze podjęli trumnę przenosząc ją z gondoli do przygotowanego przed dworcem wagonu.
Przyjaciele i znajomi zarzucili całun wieńcami.
Nikt nie naruszył ciszy grobowej.
Wówczas zbliżyli się robotnicy rzymianie niosąc ścięte na Janikułu skłonach gałęzie wawrzynu.
Muskularni i silni, wybrani śród najpiękniejszych, zdawali się wykuci na wzór starodawnych rzymian.
Spokojni i poważni, w oczach krwią nabiegłych mieli coś z dzikiej Agrosu swobody i śmiałości.
Ich rysy wyraziste, czoła niskie, kędzierzawe, krótko przystrzyżone włosy, potężne szczęki i karki, wszystko w nich przypominało popiersia cezarów i senatorów dawnej Romy.
Postawą wolną od cech służebniczych, okazywali się godne zadania, przedstawiciele rasy i ludu.
Towarzysze, zbratani w smutku i wzrusze-