Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Napływali od Zecca, przelewali się w krytych krużgankach Prokuratoryi, niby morze w gwałtownym przypływie zalewali plac przed kościołem św. Marka, rozgrzewali marmurowe kolumny, filary, potężne monolitowe cokuły, o które się ocierali tłocząc.
Stngłosy, zgłuszony jak huk dalekiego grzmotu szmer, od czasu od czasu wzmagał się, wybuchał gdzieś w pobliżu i znów odbiegając rozsypywał się na coraz słabsze odgłosy.
Tymczasem archiwolty, łuki, wklęsłości i szczyty otaczające plac św. Marka i Piazettę, złotem kapiące ciężkie i baniaste kopuły bazyliki, gzemsy i atyka lodziety, architaw biblioteki zapaliły się owinięte świateł perłami.
Szczyt piramidalnej dzwonnicy zdawał się nową konstelacyą, rozpaloną śród gwiazd niebiańskich.
Z góry, wraz z powodzią światła spływała i na ruchliwej, wzbudzonej, wrzącej u dołu ludzkiej ciżbie kładła się cisza bezdenna...
Żeglarzowi zapuszczającemu sieć przy wybrzeżu odległej laguny, strzelista i płonąca wieża św. Marka, zdawać się musiała nową latarnią morską ą rytmiczne uderzenia jego wioseł, roztrącające gwiazdy odbite na sennych wodach, szemrały jak cicha modlitwa za murami wiejskiej, klasztornej celi...
— Chciałbym — westchnął Parys Eglano, twórca mnogich erotyków, młodzian o wilgotnych, purpurowych wargach i pięknych, delikatnych, niemal kobiecych rysach — chciałbym być teraz gdzieś, w pobliżu Lido, w gondoli, niby w łożu pływającem, pierwsy raz u boku jakiejś gorąco ukochanej kobiety. Kochankowi z zach-