Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/53

Ta strona została przepisana.

się napływającej przez schody cenzorów, publiczności Franciszek de Lizo.
Effrenę zdjął niepokój.
Wsłuchiwał się w szmer tłumu, mieszający się w jego uchu z głośnem pulsowaniem krwi w jego skroniach a w zmieszanym tym głuchym szumie powtarzały mu się ciągle ostatnie słowa Perdity.


∗             ∗

Szmery wzmogły się, przycichły, ustały, gdy śmiałym i lekkim krokiem wszedł na stopnie estrady.
Pod złotem i purpurą pułapu sali Wielkiej Rady, zwracając się do publiczności, spotkał się oko w oko z tylekroć w wyobraźni widzianym potworem o tysiącznych ludzkich twarzach.
Ambicya i poczucie przyzwoitości dozwoliły mu zapanować nad wzruszeniem.
Skłonił się przed królową, następnie przed znajdującą się u jej boku Andryaną Duodo, promieniejącemi bliźniaczo podobnemi uśmiechami i szukając Foskaryny obrzucił wzrokiem salę całą.
W bliższych rzędach wszystko lśniło i połyskiwało, lecz dalsze kręgi przygasały w miarę zagłębiania się w olbrzymiej sali, bladły, wyskakując tu i owdzie żywszą plamą a tłumne to, wyczekujące pierwszych jego słów zebranie, przedstawiło mu się w postaci fantastycznej chimery, o piersiach wydętych, pokrytych łuską lśniącą się, mieniącą pod powodzią świateł i stropem sali opadającym, jak bogate wieko skarbca, na nagromadzone pod niem klejnoty.