Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/58

Ta strona została przepisana.

Na mgnienie oka stracił równowagę.
W oczach mu ściemniało i myśli się zamroczyły tak jak pod przypływem fali mroczą się zalane wodą lica.
Wytrzeźwiło go poczucie swej godności, lęk porażki.
Gwałtownem wstrząśnieniem woli, w ogarniającym go zmroku, ze szkopułu jak z kamienia, wykrzesał iskrę nową.
Za skinieniem jego i spojrzeniem oczy słuchaczy, podniosły się na lśniący złotem i purpurą pułap sali Wielkiej Rady.
— Pewien jestem — zawołał — pewien jestem, że każdemu z nas Wenecya przedstawia się taką, jaką ją tu unieśmiertelnił Paolo. Każdemu bije serce i gną się kolana w uwielbieniu tryumfującej, takiej jaką ją pędzel wielkiego mistrza przedstawił w tym oto niezrównanym, olśniewającym zjawisku. I zważcie! gdy ją Cagliari chciał uwidocznić widzom, on, mistrz hojny i rozrzutny, władca skarbów przechodzących rozkiełznane zachcianki satrapy, poeta o natchnieniu, malarz o rozmachu lydyjskiej rzeki, Chryzoreą, przez Hellenów zwanej, gdyż z jej złotodajnych nurtów królewskie wywodzili pokolenia, on Paweł z Werony, brał pełną dłonią i na pułap ten rzucał: bisior i cenne kamienie, złoto i perły, aksamit, purpurę, gronostaje by wszystko to przyćmić... Widzicie cień ów przezroczy? Pod jakież to wzlotne obłoki wzbił się mistrz nasz jasnowidzący?
— Oto — ciągnął Effrena — znał on dobrze tajemnicze, a nieprzeparte uroki Wenecyi, owo przyćmienie przepływne, przewiewne, przezroczyste, splecione z rzeczy istotnych lecz niępochwyt-