Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/59

Ta strona została przepisana.

nych, co ją otaczają. Owija ją mrok przedziwny, podobny mrokom bajecznych grot, skrzących się brylantowymi źrenicami. Po dziś dzień, czuty na piękno widz, patrząc na ten dziwny utwór pędzla wreroneńczyka, doznaje niewysłowinnego wrażenia jakiejś płomiennej świeżości, czy świeżej płomienności i to nas właśnie porywa, to zachwyca. Przedstawiając miasto w niewieściej postaci, Cagliari w dzieło swe tchnął i na wieki zaklął istotę i duszę Wenecyi: Płomień zatopiony w przezroczu wodnej powłoki.
— Więc i ja, jak każdy, co wzrok i dusze wzbija pod te tu stropy, skąpany w świeżych a gorących nurtach farb wreroneńczyka, wracam pokrzepiony, śmielszą i skwapliwszą dłonią podnoszę zasłonę sztuki i życia Wenecyi.
— Życie i sztuka w Wenecyi ścisłą stanowią jedność! Stając na tym gruncie mógł Effrena zażegnać wszelkie grożące mu niebezpieczeństwo, odzyskać pewność siebie i swego rzutu, owładnąć myśl swą i słowa, trafić do serca słuchaczy, pociągnąć ich i unieść nurtem najbystrzejszej fantazyi, objąć kołem poetycznych swych marzeń i zaklęć znikomą, przeniewierczą Chimerę — publiczność, o piersiach zakutych w lśniącą, mieniącą się łuskę, ze stojącą u jej boku nieodrodną jej, rodzoną córką: Muzą tragedyi, której wzniesiona głowa majaczyła śród znaków Zodyaku, na konstelacyi sztukach...
Posłuszni jego skinieniu słuchacze wpatrywali się w ukazany sobie obraz apoteozy Wenecyi z takim podziwem, jak gdyby widzieli go dopiero po raz pierwszy lub dostrzegali teraz na nim nie widziane dotąd piękności.
Obnażone plecy niewiasty o złotym hełmie,