Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/61

Ta strona została przepisana.

skie ogrody. Po za klasztornemi murami słychać było przeciągłe organów granie... Cicho stały drzewa samotne, przekwitłe, śród murów uwięzione... Suche liście słały na kamiennych chodnikach, złociste i wzorzyste mozajkowe kobierce... Z ponad murów porosłych mchem, pokrytych zwojami delikatnych, pnących się roślin o długich, wiotkich gałązkach, wychylały się drzewa obciążone owocami granatów, dojrzałych, pękających, podobnych do wilgotnych, purpurowych warg rozchylonych uprzejmym uśmiechem. Po kanale przesuwała się łódź po brzegi naładowana winnemi gronami, podobna do kadzi w tłoczkami, rozlewając po zarzuconych trawami wodach woń winobrań, wywołując obrazy słonecznych winnic, brzmiących echem wesołych pieśni i donośnych śmiechów... W przedziwnych tych ramach rzecz każda nabierała właściwej sobie wymowy, właściwego symbolicznego znaczenia, przerzucając się na szczyty poezyi i w dziedzinę sztuki.
— Gród ten — myślałem, — gród z kamieni i wody, wytwór sztuczny lecz przedziwny i przepiękny, musi posiadać właściwą sobie, nieoddzielną od siebie dążność do ideału, rytmiczność linii i wyrazu, barw przezroczystość i świetność, składając się na wytwarzanie zjawisk zgodnych z jego naturą, odpowiednich pewnej, niewzruszonej celowości. Śród przedziwnych zasobów świateł i cieni, w nieustannej przemianie piękna zdaje się spoczywać; lecz praca jego skończoną nie jest. Z nagromadzonych wciągu stuleci bogactw snuje nić nowych zjawisk, szukając coraz nowych alegoryi, by w pasmo arcydzieł dawnych, wpleść arcydzieła nowe. Że zaś tylko poezya jest sama