Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/62

Ta strona została przepisana.

prawdą, tylko też pod jej tchnieniem umie patrzeć na Wenecyę i wchłonąć ją w siebie, ten się zbliży do ujęcia prawdy żywej.
Przy ostatnich słowach, wzrokiem szukając Daniela Glauro, dostrzegł na szerokiem, otwarłem, pełnym głębokich myśli jego czole wyraz szczerego zadowolenia.
Doktór mistyk stał w pobliżu estrady, w licznem gronie nieznanych mówcy-poecie a żarliwych jego uczniów, o których mu przed chwilą był opowiadał, świadcząc o ich niecierpliwym żądaniu ujrzenia i usłyszenia poety, którego zasadami i kierunkiem już się przejęli ufni w jego genjusz, łaknący piękna, trawieni potrzebą chociażby chwilowego oderwania się od małostek i trosk powszednich, skosztowania upojeń, rozkoszy i bólu. Stali teraz zbici w jedną gromadę, skupieni jak zawięź sił kiełkujących. Stali oparci o wielkie szafy, w których piętrzyły się dawno zapomniane księgi, jakichś dawno zwietrzałych, jałowych nauk pozostałość.
Effrena nie odróżniał twarzy zarumienionych od pobladłych w uważnem skupieniu; czupryn bujnych i rosochatych; ust rozwartych naiwnym podziwem lub zaciśniętych tłumionem wzruszeniem; źrenic jasnych od ciemnych w których pod tchnieniem słów jego gasły to zapalały się iskry tak jak pod powiewem zefiru mroczą się i mienią kwiecia delikatne barwy. Nie widział tych szczegółów, lecz czuł dobrze, że ujął w swe ręce zbiorową duszę tych ludzi, że może dowolnie naginać ją, ściskać, wstrząsać niby sztandar rozwiewny. Jednocześnie czuł jak się myśli jego skupiają to rozprężają lekkie, swobodne, pewne swego trudu a przy przedziwnej wewnętrznej