Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/63

Ta strona została przepisana.

jasności czujne i baczne na lada wpływ zewnętrzny. Na usta cisnęły mu się coraz szybsze, barwniejsze słowa.
Piewotny wysiłek myśli, woli, zmieniał się w pobudzoną wysiłkiem tym energię, co już nieświadomie, instynktownie niby tryska z samej głębi istoty poety, przeobrażając ją w tajemniczy, nie dający się ująć ni wyrazić sposób.
Przypomniały mu się chwile spędzane w zaciszu i skupieniu samotnej pracowni, gdy ręka jego kreśliła na białej karcie słowa tak szybkie a tak mimowolne, jak gdyby nie z własnej czerpał je duszy, lecz narzucone mu raczej zostały jakąś wszechpotężną siłą, poddane przez głos stojącego w cieniu genjuszu. Wsłuchując się w rytm słów, wybiegających mu z ust, czuł, że się i teraz dzieje z nim coś podobnego.
Pomiędzy nim a słuchaczami już się zadzierżgnął tajemniczy węzeł porozumienia.
Mówca zdawał sobie sprawę z tego, że mu nawet w poczuciu samego siebie coś urosło, spotężniało. Zdawał też sobie doskonale sprawę z tego, jak dalece i na słuchaczy i na niego samego oddziaływa przykład, na jaki się powołał, pokrewieństwa istniejącego pomiędzy dziełami pendzla a żywem słowem, przepychem Paola, ognistością Tintoretta a wyrazem, jakim się winien posługiwać poeta...
I ciągnął dalej swą alegoryę, opiewał gody weselne: Wenecyi z bożkiem Jesieni:
— Zbliża się, — mówił — nadchodzi oczekiwana, upragniona chwila. Już się po nieboskłonach niezwykłe rozstrzeliły światła. Sielski oblubieniec nadbiega na ognistym wozie, potrząsając purpurowe znamię, a poprzedzają go szybkolotni