Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/64

Ta strona została przepisana.

wszech wonią ziemi pędzone powiewy. Śpieszą, lecz w wyciągnięte marmurowe ramiona oblubienicy. Śpieszą, biegą po wodach, pokrytych tu i owdzie ciągnącym się włosem traw pływających. Pędzą przed sobą gęste szmaty białej piany, co się wznosi śnieżnym wałem u stóp zwróconych ku bramie ogrodów. W kryształowym powietrzu — jak fata morgana na pustyni — wisi, drga odbicie dalekich pól, łąk... Jest-że obraz, dający się porównać z tym obrazem? Chociażbyśmy mogli na raz wskrzesić w swej pamięci wszystkie, kiedybądź i gdziebądź widziane w sadach i gajach, piękności i bogactwa jesieni, niczem będą z przepychem, jakim obsypuje ona kamienną, nadwodną Wenecyę?
— Złudzeniem-li że ten pościg sielskiego bożka ku rozmiłowanej Oceanidzie? — pytałem siebie zdjęty gorączkową żądzą objęcia wszystkich niezrównanych piękności tej chwili, czując jak się we mnie samym zapala żądza miłości i wywołując wizyę w jej formie skróconej, śmielszej, gorętszej, chciałem wyobrażać sobie jaknajplastyczniej sielskiego kochanka Wenecyi.
— Nie złudny był to pościg, lecz istotny chociaż nadziemski. Nie złudny. Odwrócona firmament nieba, zalewał wszystko potokiem takiej światłości, żem zmrużył oczy olśnione przepychem przechodzącym wszystko, co się da wyśnić i wyobrazić. Pod niebieskiej firmament wylewem wody zdawały się zmienione w jakąś ciecz planetarną, w której przepływnej substancyi, złożonej z mirjad słonecznych atomów, nurzały się moce i twórcze i mszczące splecione w harmonię nierozerwalną, Pomiędzy dwoma przędziwami: nieba u góry, wód u dołu, oblany tamtym, w tych