Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/66

Ta strona została przepisana.

czy i niecierpliwy lecz zarazem łaskawości pełen: z usty rozchylonemi sielskiemi szmery i ciszą leśną; z bujnym włosem, opadającym na kark tak potężny, jak u stepowego rumaka, z piersią obnażoną, przykrojoną pod miarę leśnych oddechów, pochylił się nad piękną Wenecyą, a z lic jego bił urok nadludzki, nietylko wytwornej a okrutnej zmysłowości lecz i niezgodnej z nią głębi w zadumanych oczach. Widać było jak w nim krew wrzała, krążąc od stóp lekkich do ramion potężnych, podobnie do soków wzbierających w winnej jagodzie. Otaczające go płowo złote a purpurowe obłoki, zdawały się być jego miłości osłoną...
— Ognistym błyskiem potrącona kochanka, drgnęła pod zielonkawemi wodnemi swemi opaskami, pod pereł naszyjnikiem i zwarła nad kochankiem marmurowe ramiona...
Zapałem mowy porwana zbiorowa dusza słuchaczy, czuła się, nie bez pewnego zdziwienia, wtajemniczoną w nieznane sobie przedtem wrażenia i pojęcie piękna.
Wszystko zresztą, co otaczało mówcę i słuchaczy, popierało, uzmysłowiało słowa poety.
Zdawały się one być dalszym ciągiem i komentarzem do scen rozwieszonych na ścianach, wzbitych w pułap.
Zdawały się streszczeniem dzieł pędzla, zaciśnięciem węzła istniejącego pomiędzy sztuką a gruntem, z którego arcydzieł wyrastają, to jest przyrodą, która je zapładnia i wykarmia.
Dzięki temu głos mówcy nabierał tak przekonywającej siły; każdy giest wypełniał wiernie kontur myśli; dźwięk każdego słowa zespalał się z duchem.