Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/67

Ta strona została przepisana.

I nie były to tylko zwykłe elektryczne prądy, wytwarzające się, wdanej chwili, pomiędzy mówcą a słuchaczami, był to raczej klucz, wiążący potężne sklepienie nad głowami, drgających wzruszeniem słuchaczy.
Głos mówcy zbudził śród ścian starodawnych kipiące w nich niegdyś życie.
Ciepłe tchnienia rozwiały muzealne, przez wieki nagromadzone tu chłody.
Pomiędzy przeszłością a teraźniejszością związały się porwane nici łączności, zacisnęły nowe węzły, przeświadczając o żywotności rasowych instynktów i rzutów.
Młodzieńcza i ognista piękność kochanka zbiegającego w marmurowe ramiona wyczekującej go Wenecyi, potrąciła wyobraźnię zebranych w sali Wielkiej Rady kobiet.
Pod stropem Weroneza, jak w zacisznej alkowie, omdlałe uśmiechy owiały purpurowe wargi, a wywołane plastycznym obrazem świeże sielskie powiewy musnęły drgające, obnażone ramiona.
Czoła zapłonęły pod kosztownemi, zwartemi nad niemi opaskami i szmaragdy Adryanny Duodo, rubiny Justyny Memo, szafiry Lukrecyi Priuli, berylle Orsety Contarini, turkusy Zenobii Corner, odziedziczone po odległych przodkach klejnoty — a to im właśnie nadawało wartość stokroć większą od ich ceny, tak samo jak dekoracya sali Wielkiej Rady posiada wartość stokroć przewyższającą cenę jej kosztu — zdawały się rzucać na białe czoła i pyszne ramiona patrycyuszek, płowy odbłysk zmysłowości dawnych wieków, budziły z niepamięci pogrzebu, uśpione instynkty